Jakiś czas temu miałam okazję, żeby zwiedzić utrzymane w otoczce zatrzymanego czasu XVI-wieczne gospodarstwo andaluzyjskie. To jest takie gospodarstwo z przestronnymi podwórzami otoczonymi bielonymi wapnem murami. Na murach kaskady jaśminów i bugenwili. Gdzieś kręcą się cisi zarządcy w wysokich butach z grubej koniakowej skóry, niepewni, czy nie powinni nas przypadkiem przepędzić. Zaglądamy do stajni, niskiej, ale bardzo przestronnej. To tylko jedno z wielu pomieszczeń gospodarczych.
Wewnątrz cortijo jest też dom właściciela, wszędzie w nim herby, portrety przodków na poprzecieranych płótnach, święte obrazy z ciemnymi tłami, ryciny z końmi i bykami. Zimno trochę w nieogrzewanych salonach; przechodzi się z jednego do drugiego, a w każdym głębokie fotele, niskie stoliki i ciężkie tkaniny i dywany, które pewnie mają izolować od zimnej terakotowej podłogi. Atmosfera muzeum ziemiaństwa. Oprowadza nas właściciel, rumiany, lekko zawiany, przeprasza, że nie ma piwa i szynki, żeby nas poczęstować, ale w zimie tu nie mieszka, w pałacu w Sewilli mu wygodniej.
Jestem w grupie hiszpańskich studentów; nauczyciel czuje się odpowiedzialny wobec faktu, że nie jestem tutejsza, więc zostaje ze mną z tyłu i mi tłumaczy: ci ludzie tak właśnie żyją. - i rzeczywiście ich domy wyglądają jak z filmu historycznego? - pytam. - Te, które znam: tak, mówi. Jestem zdziwiona, bo ten dom wydaje mi się naprawdę wyjątkowo odklejony od współczesności. Urzekający, chociaż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że porozwieszanym na ścianach genealogiom, tauromachiom i porożom wtóruje przykurzona mentalność zasiedziałych w swoim stylu życia andaluzyjskim latyfundystów. Fascynuje mnie, że tuż obok mojego domu odkryłam kapsułę czasu, ale czuję się nieswojo.
Dom ma niewiele okien, tak budowano w dawnej Andaluzji, żeby lepiej zabezpieczyć wnętrza przed upałem. Największe z nich wychodzi na nieskończone pola okolic Sewilli. Jeden z najpiękniejszych widoków moich stron, oprawiony we framugi okna hrabiowskiej sypialni.
Comments